Radio ZET online / Radio internetowe - Wiadomości - Muzyka

czwartek, 17 lutego 2011

historia pewnego prezentu ;))))


historia pewnej suni ;))))

Tak naprawdę wszystko zaczęło się na 4 dni przed wigilią. 

Mój pies w pewnym momencie zdrętwiał i prawie stracił przytomność (dopiero za kilka dni dowiem się, ze to padaczka pourazowa po tym jak kilka miesięcy wcześniej pogryzł ją pies). Przestraszyłam się i zaczęłam szukać w internecie pomocy. Zbliżała się wigilia więc gdy psu minął atak zajęłam się sprzątaniem.Wtedy nie wiedziałam, że mój pies jest chory na padaczkę myślałam, że jego dni są policzone więc pomyślałam, że gdy wezmę drugiego psa to będzie jej i mi łatwiej przez to przejść (w końcu 4 lata wcześniej musiałam uśpić psa z powodu nowotworu i do tej pory na to wspomnienie oczy mam mokre od łez). Psa adoptowałam trochę z czystego egoizmu - bo pomyślałam, ze w przypadku śmierci mojego pierwszego psa drugi pies złagodzi mój ból - ale nie szukałam psa po prostu taka myśl przeszła mi przez głowę.


Dokładnie 23 grudnia 2008 r. wieczorem, tuż przed Wigilią (zmęczona sprzątaniem) zaczęłam przeglądać portale społecznościowe by powysyłać kartki świąteczne moim przyjaciołom i zobaczyłam na stronie internetowej psa ze schroniska. Miał piękne, ale smutne oczy, w których wprost się zakochałam. Pies był w Zielonej Górze, ja w Warszawie, ale coś mi podpowiadało,że psina nie może zostać sama na święta.

Z pomocą dobrych ludzi znaleźliśmy znajomych, którzy odebrali go ze schroniska i zawieźli do osoby, która przygarnęła go na 2 dni. Szukałam kogoś, kto pomoże mi psa sprowadzić z Zielonej Góry do Warszawy. Oj długo szukałam. Było dość trudno, bo wiedziałam, że zwierzak będzie wymagał leczenia i socjalizacji i nie miałam zbyt wielu pieniędzy na transport. Dodatkowo, postawiłam warunek, że również muszę pojechać.

Znalazłam kierowcę, który chętnie za kanapki, kawę z termosu i miłe towarzystwo zdecydował się mi pomóc. 

26 grudnia opuściłam moją biesiadującą rodzinę mówiąc im, że wrócę wieczorem, ponieważ mam pewna sprawę do załatwienia i wszystko im wyjaśnię po powrocie. Mimo zmęczenia adrenalina nie pozwalała nam zasnąć. Był tylko jeden przystanek na kawę, kanapki i słodkie bułeczki z czekoladą i tak bez przerwy jazda trwała 4 godziny w jedną stronę. Nie wiedziałam, co zastanę. Nie znałam historii zwierzaka, jednak czułam, że muszę go wziąć. Pies nie był ucieszony, że zabieram go do samochodu – piszczał przez pół drogi. Pomyślałam - "w co ja się pakuję?". Po powrocie rodzina dopytywała oczywiście o nowego uczestnika kolacji - psa. Odpowiedziałam historię porzuconego w lesie pupila, a ten tymczasem rzucił się na mojego "starego" pieska, który przez następne dwa tygodnie chował się ze strachu pod łóżkiem. 

Pomyślałam, że nie dam rady, ale jednak coś mi nie pozwalało się poddać (ale powiem, że nocami płakałam - bo smutno mi było ,że mój pies, który jest ze mną od małego przechodzi takie katusze - że jest zły na mnie że takie coś mu zafundowałam– zaczęła się żmudna praca z psami (wyłączyłam emocje, ludzkie myślenie i nie wtrącałam się w te relacje - tylko 3 razy interweniowałam kiedy zaczęła lecieć krew) - kilka razy chciałam się poddać - ale jak to zwykle bywa po burzy przychodziły dni pełen słońca.

Po 3. miesiącach walk zwierzaki zmęczone położyły się obok siebie i zasnęły. Zamówiłam im dwie identyczne obroże i psie legowiska, które dowieziono następnego dnia. Od tej chwili są nierozłączne. Wtedy zdałam sobie sprawę, że praca z psami jest tym, o czym marzę. Znowu coś mi podpowiedziało, że muszę iść na studia podyplomowe z psiej psychologii, ponieważ to moje zadanie w życiu. 

Koko (psina ze schroniska) jest z nami już 2 lata, ma siostrę Kendi. Ja od ponad roku zajmuje się psami (wcześniej pracowałam jako asystentka w dużych korporacjach). A to wszystko zaczęło się tak banalnie. Zmęczona postanowiłam sprawdzić, co słychać na Facebooku i kto by pomyślał, że to tak zmieni moje życie
Adopcja to nie różowa bajka jak myślałam, ale nikt nie mówił nam, że będzie łatwo i lekko. Było ciężko - ale gdy teraz patrzę na moje psiny i życie to wiem, ze było warto. Może na początku adopcja psa to był mój czysty egoizm - ale każdy pretekst jest dobry do ratowania życia ;))) A każdy adoptowany pies to jedno nowe życie ;)) więc nawet egoizm może być tutaj chwalony. 

Pamiętajmy, ze pies w schronisku nie wylądował tam, na własne życzenie - został skazany za niewinność - na dożywocie w więzieniu o zaostrzonym rygorze z warunkami podobnymi do więzień w krajach trzeciego świata. 
nie udawajmy, ze nie ma tych psów i że ktoś inny im pomoże. Łatwo jest odwrócić głowę i nie widzieć tego cierpienia. Lepiej jest rozmnożyć sunię i szczeniaki podarować znajomym. 

Pies to nie rzecz- jeśli chcemy się pochwalić czymś pięknym - kupmy sobie nowy samochód lub telewizor - a psa miejmy do kochania a nie do pokazywania i lansowania się.  Przypomnijmy sobie starą maksymę - miłości kupić się nie da.


Można przytoczyć znaną reklamę. smycz, legowisko, karmę - za to wszystko zapłacisz kartą masterCard - miłości i szacunek twojego psa bezcenna. 


Psy nie myślą o pieniądzach. Jeśli myślisz, że twój pies będzie wdzięczny za to, że wydałeś tyle kasy na niego  - to jesteś w błędzie. To taki sam pies jak ten ze schroniska. To te same problemy, wydatki i jeden cel - kochający i ciepły dom ;))))który nic nie kosztuje ;)))

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz